poniedziałek, 22 grudnia 2014

Tusz do rzęs ScandalEyes by Kate - Rimmel.


Grudzień zdecydowanie jest w tym roku najbardziej zapracowanym dla mnie miesiącem. Od samego początku pracowałam od rana do nocy i praktycznie dom był dla mnie jak hotel w którym przespałam 4-5 godzin i z powrotem do pracy. Nie mogę się doczekać świąt chociaż tegoroczne nie będą jeszcze tymi moimi całkowicie wymarzonymi - mam nadzieję, że te w przyszłym roku będzie już całkowicie po mojemu :).


Mimo, iż byłam zabiegana na makijaż musiałam rano znaleźć czas - poranny make up umilała mi mascara ScandalEyes tworzona pod okiem Kate Moss.

Opakowanie na pierwszy rzut oka odbiegające od innych tuszy od Rimmela typu np. ScandalEyes - lustrzane srebrne opakowanie, przyozdobione czerwonymi napisami. Z czasem bardzo widoczne na nim zarysowania, mój leżał praktycznie cały czas na półce i nie wygląda dość przyjemnie dla oka, jednak całkowicie też nie należy oceniać książki po okładce. Otrzymujemy 12 ml tuszu, więc mi prędzej zdąży wyschnąć niż zdołam go do końca zużyć.


Na samym początku nie wiedziałam jak się zabrać za nakładanie tuszu, ponieważ tutaj mamy do czynienia z bardziej oryginalną szczoteczką, która jest w kształcie połowy serca. Producent obiecuje, że da radę ona objąć za jednym razem wszystkie rzęsy dzięki kształtowi jak linia oczu jednak całkowicie ona temu nie odpowiada i potrzeba ruchów kilku. Ale jest też jeden plus takiej szczoteczki, ponieważ dzięki zwężonej końcówce mam możliwość naniesienia kosmetyku na najkrótsze rzęski przy wewnętrznym kąciku oka z czym mam zawsze nie lada problem przy tych mega wielkich szczotach do których mnie zawsze ciągnie! :D


Teraz trochę o wnętrzu, bo o tym głównie chciałabym Wam co nieco przekazać. Z początku konsystencja nie zachęcała mnie do jego używania - była tak rzadka i mogłam machać parenaście razy po rzęsach i nie było widać nic. Wróciłam po 3 tygodniach do niego i zakochałam się. Intensywny czarny kolor + zwiększona objętość, podkręcenia jako takiego nie zauważyłam, jednak i tak brak tego wynagrodziły mnie pytania znajomych czy przedłużałam/zagęszczałam sobie rzęsy, bo są takie śliczne :). Tusz ma jednak jeden wielki minus, ponieważ odrobina wilgoci tworzy pod moim okiem czarno - siwą podkowę, która sprawia, że wyglądam jakbym dostała od kogoś lekkiego gonga. Lubi się kruszyć, tak więc dość częste kontrolowanie makijażu w lusterku obowiązkowe (efekty po godzinnym "noszeniu" tuszu na zdjęciu na samym końcu wpisu). Zagłębiając się w skład kosmetyku byłam w pozytywny sposób zaskoczona, m.in.: pantenol (pielęgnacja i nawilżenie), wosk carnauba (trwałość), kolagen (elastyczność), wyciąg z liści bambusa (właściwości łagodzące).

Tusz jak najbardziej jest na mojej liście tych do których będę wracać - mimo tego, że po tym Rimmelowskim w czarno-białym opakowaniu z serii ScandalEyes miałam ochotę rzucić ich tuszę w cholerę. I bardzo dobrze, że tego nie zrobiłam :). Poniżej macie jeszcze zdjęcie moich pięknych pomalowanych patrzydeł :)


Zapraszam na kolejne wpisy, miłej nocy!

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Denko październik - listopad... więc post zakupowy i poczta też musi być! ;-)



Witajcie! Listopad minął mi strasznie szybko, w sumie ostatnie pół roku przeleciało tak jak kilka dni i dopiero teraz po oglądaniu tych wszystkich świątecznych wpisów czy też ozdób w jakie miasto jest ustrojone uświadamiam sobie, że już niedługo święta! Pieczenie pierniczków, wieczorne spacery po oświetlonych świątecznymi lampkami ulicach czy też sama myśl o strojeniu nimi mojego miejsca pracy - aż się sam uśmiech pojawia na twarzy ;-).


Koniec zbędnego gadania o tym co będzie za dobre 3 tygodnie, pora na podsumowanie miesiąca października oraz listopada niedużym denkiem - miałam to do siebie w minionych miesiącach, że pootwierałam nowe kosmetyki, ot ta moja czysta ciekawość pod względem działania nowych nabytków :P.


Żel pod prysznic Isana, pomarańcza i grejpfrut - dobrze mył, zapach przyjemny dla nosa, tani (ok. 3 złote na promocji za opakowanie).
Peeling do ciała Bielenda, arbuz - recenzja.
Antycellulitowy cukrowy peeling do ciała Perfecta, pina colada - recenzja.
Żel pod prysznic Le Petit Marseiliais, mandarynka i limonka - recenzja.


Podkład Wake me up Rimmel - fajny podkład, lekki i rozświetlający, idealnie nadawał się kiedy rano musiałam wyjść na miasto czy też do pracy a byłam po dość dobrej imprezie ;-).
Podkład Skin match Astor - ten już trochę mniej fajny... Trudno go się rozprowadzało po twarzy, godzinę po nałożeniu ciemniał i był zdecydowanie za ciężki na mojej twarzy.
Roświetlający tonik oczyszczający L'oreal - nie mam pojęcia czy rozświetlał, bo u mnie jedynie pojawiła się niestety niespodzianka. Uczulił mnie niemiłosiernie i byłam zmuszona go wylać.
Mleczko oczyszczające do demakijażu BeBeauty (Biedronka) - fajne mleczko do zmywania makijażu robiło to bardzo dokładnie i za pierwszym razem. Jeszcze sprzed czasów, kiedy zaczęłam używać miceli, więc raczej do niego nie wrócę, aczkolwiek godne polecenia :).
Krem BB Garnier - cera świeciła się po nim strasznie, mimo jasnego odcienia wyglądałam jak pomarańczka, więc u mnie już taki minus wystarczy, żeby go więcej razy nie kupić.
Matujący krem nawilżający na dzień Niva - jeden z moich numerów jeden do twarzy, zawsze do niego wracam :).
Regenerujący krem na dzień i na noc Ziaja, bioolejek z awokado - używałam go, kiedy moja skóra twarzy była przesuszona, głównie na noc. Idealnie sprawdzał się też podczas zbyt długiego przebywania na słońcu.

No i skromne zakupy listopada ;-) :


Tak, tylko to kupiłam na promocji 1+1 w Rossie, jestem z siebie dumna :D

W grudniu chciałam wybrać się na zakupy pielęgnacyjne, ponieważ kremy do twarzy mi się kończą, micele nie micele oraz chciałam sprawić sobie kolorówkę w ramach prezentu Mikołajkowego :P. Z całej pielęgnacji wyręczyła mnie Julita od której po przyjściu do domu zobaczyłam taką paczkę:).


A jak Wam minął ubiegły miesiąc? Jak mija wieczór? Dzisiejszy dzień mam wolny od pracy, a z racji tego, że weekend był wypełniony po brzegi pracą zrobiłam sobie dzień tylko dla siebie i właśnie urządzam sobie małe domowe spa. Tak mogę mieć codziennie, nie pogniewałabym się:P. Buziaki!

piątek, 28 listopada 2014

Bronzer Skin Match od Astor - 4Ever Bronzer (002 Brunette)


Witajcie! Z racji tego, iż dzisiejszy dzień mam wolny, postanowiłam się z Wami podzielić opinią na temat mojego ulubieńca ostatnich 3 miesięcy. Mowa dziś będzie o bronzerze marki Astor Skin Match - odcień 002 (z góry przepraszam za jakość zdjęć, ale pochmurne dni dają się we znaki przy cykaniu zdjęć czegokolwiek...). 



Szukałam czegoś co będzie przyozdabiało moje policzki prawdziwym brązem, a nie pomarańczką, która oszpeca zamiast ładnie podkreślać rysy twarzy. Wybrałam dla siebie odcień 002 Brunette (001 dla blondynek byłby chyba dla mnie za jasny chociaż po skończeniu tego opakowania wypróbuję ten wariant kolorystyczny, a nóż spodoba się efekt końcowy ;-)). Dobra pigmentacja, zero efektu błysku w stylu disco, więc używam go też na co dzień. Z opakowania wyglądają delikatne drobinki jednak na skórze jest to czysty ładny mat. 


Bronzer jest podzielony na cztery różniące się kolorystycznie części - dzięki temu jest możliwość nakładania różnego koloru na kości policzkowe, ja jednak mieszam je wszystkie ze sobą za pomocą pędzla i taką mieszankę nakładam. Z trwałością jest według mnie bardzo dobrze, ponieważ po 12 godzinach spędzonych w pracy w domu jestem w stanie stwierdzić, że dość dobrze jeszcze się trzyma na twarzy. Schodzi równomiernie nie robiąc nieestetycznych plam. 


Pudełeczko ma drugie dno w którym umieszczone jest lusterko oraz pędzelek - nie wypowiadam się na jego temat, ponieważ nie skorzystałam z niego ani razu, więc nie wiem jak się spisuje. Fakt faktem po przyjrzeniu się jemu nie mam wątpliwości, że nie jest on wyższej jakości. 

Za 7,65 gramowe opakowanie zapłacimy około 35 złotych. Cena nie jest duża biorąc pod uwagę wydajność ( przedstawiona na pierwszym zdjęciu po 3miesięcznym zużywaniu) i trwałość, która ciągnie się nawet do kilkunastu godzin.
Dla mnie jeden z najlepszych jakie miałam okazję dotychczas używać i po wykończeniu obecnego opakowania pewnie ponownie po niego sięgnę. Czaję się jeszcze na róż z tej serii - miałyście, jak oceniacie? A może bardziej jesteście fankami bronzerów i macie za sobą przygodę z 4Ever Bronzer? Czekam na Wasze opinie!

Miłego dnia :)

piątek, 21 listopada 2014

Bielenda Wyszczuplający peeling solny do ciała - Polinezja SPA


Moja miłość do peelingów jest wielka. Być może i nawet bardzo wielka. Peelingów do ciała, twarzy, ust mam chyba łącznie więcej niż mazideł do wcierania w ciałko, a te drugie pod względem różnych kuszących zapachów, nowości pojawiających się na półkach przybywają na moje półeczki w ilościach hurtowych. W paczce od Bielendy otrzymałam solny peeling do ciała - drugi z tych solnych w moim całym życiu, bo przepadłam za cukrowymi. Ale że u mnie się nic nie zmarnuje oczywiście postanowiłam wypróbować ;-). I dzisiaj podzielić się z Wami moją opinią.


Peeling dostajemy w tradycyjnym dla Bielendy opakowaniu - plastikowy słoiczek z odkręcanym wieczkiem, dzięki czemu nie zmarnujemy produktu przy jego wykończeniu (za to cały czas rozdaję punkty! ;)). Opakowanie 200g kosztuje około 16 złotych, więc jest to normalna cena dla peelingów pojawiających się na półkach w drogeriach. Z serii SPA mamy do wyboru 3 wersje: Polinezja (orchidea i algi Laminaria), Ameryka (jagody acai i awokado) oraz Azja (imbir i kardamon). 


Po otwarciu opakowania wydobył się aromat alg. Wszelakich maseczek z alg na twarz nienaidzę, tutaj też czułam mały wstręt, aczkolwiek przełamałam się, zaczęłam używać i jakoś przyzwyczaiłam nos.

W środku sól, sól i jeszcze raz sól, całe mnóstwo soli. Przy pierwszym maźnięciu ręki peelingiem pomyślałam, że drobinki są dość małe i niewiele zdziałają jednak pod prysznicem okazało się, że są dość ostre, aby pozbyć skórę np. z ud z martwego naskórka. 


Z wydobyciem peelingu nie ma problemu - konsystencja nie jest zbyt rzadka ani jakoś specjalnie mocno zbita. Łatwo się rozsmarowuje po ciele, nie ma problemu ze zmyciem go z siebie. 

 Ściera bardzo dobrze, nawilżenie jakie obiecuje producent również się pojawia - po użyciu na skórze pozostaje nam lekka parafina jednak dla mnie nie jest to problem jeśli jest w tak małej ilości. Z racji tego iż jest to peeling z solny to z własnego doświadczenia wspomnę, że z dala od produktu, gdy jesteśmy świeżo po depilacji ciała - niestety trochę krzyczałam z racji zapomnienia i tego, że peelingów cukrowych używałam kiedy chcę, ale jest już ok. I z pamięcią i z zlikwidowaniem szczypania ;-). Tradycyjnie wspomnę, że w napisy: antycelluitowy, wyszczuplający, odmładzający, itp. nie wierzę za bardzo. No dobrze, kosmetyki mogą trochę pomóc naszemu ciałku, ale całej roboty nie odwalą i trzeba uprawiać aktywność. Gładkość, jędrność skóry i nawilżenie u mnie się pojawiło, więc jestem zadowolona z jego używania. Jednak z racji tego, że uwielbiam peelingi cukrowe to solne dalej będą rzadko pojawiały się w mojej szafce z kosmetykami.

Dla zainteresowanych dziewczyn skład peelingu:





Produkt testowałam dzięki uprzejmości Julity i firmy Bielenda, jednakże zastrzegam, że nie ma to wpływu na moją opinię.


środa, 12 listopada 2014

Owocowy peeling do twarzy Uber - dogłębne owocowe oczyszczenie.


Witajcie ciepło w środowe popołudnie. Z racji tego, że dzisiejszy dzień mam wolny to postanowiłam na podzielić się z Wami tym jednym z kilku moich naj produktów do twarzy.

(Z góry przepraszam za stan mojego opakowania - zostało nieco poturbowane podczas remontowych pakunków, więc razi nieco w oczy swoimi niewyrazistymi napisami:P)

 Na początek kilka słów od samego producenta:

Naturalne składniki aktywne: odmładzająca żywica olibanowa, łagodząca mandarynka, delikatne drobinki moreli i orzecha włoskiego.
Ten przepysznie owocowy i niesamowicie orzechowy peeling do twarzy ożywia i nawilża przepracowaną, zmęczoną skórę. Wypełniony naturalnymi składnikami, pozostawi skórę promienną i jedwabiście gładką w dotyku.

I obietnice:

 • Skutecznie usuwa martwe komórki naskórka
• Przywraca blask zmęczonej, szarej skórze
• Pobudza krążenie krwi
• Nie wysusza skóry
• Łagodzi podrażnioną skórę
• Ujędrnia i wygładza
• Pomaga utrzymać równowagę pH skóry.
• Naturalnie antybakteryjny, oczyszcza skórę
• Wspomaga skórę w walce z przedwczesnymi oznakami starzenia
• Szybki i łatwy w użyciu

I pozwolę się samej sobie teraz wygadać :D. Peelingi do twarzy zazwyczaj miałam albo w zakręcanym słoiczku albo też w tubce zamykanej na "klik", tutaj mamy do czynienia z odkręcaną plastikową dość solidną buteleczką (moja nie raz przeżyła upadek z wysokości 1,5 metra!). Na początku zastanawiałam się jak ja cholera wydobędę to do końca skoro opakowanie takie nijakie, jednak przy lejącej się, jogurtowej konsystencji kosmetyku nie ma mowy, że coś się zmarnuje :). W sumie... wydobyć do końca nie wydobyłam go, bo jest strasznie wydajny - jako że cena jego wynosi ok. 60 złotych nie przeraża mnie ten fakt, ponieważ mam go dobre pół roku i do końca grudnia spokojnie się nie rozstaniemy. 


Konsystencja peelingu jest lekko jogurtowa, dzięki czemu nałożenia go jest ekspresowa ze względu na łatwe rozprowadzenie po skórze twarzy. W peelingu zanurzone są delikatnie wyczuwalne drobinki orzecha, zapach przepełniony jest owocami jednak nie jest on nachalny dla mojego nosa, taki w sam raz. 


W mojej pracy mam do czynienia z dymem tytoniowym, sama zresztą też palę, więc po takim całym tygodniu w barze skóra wygląda na strasznie zmęczoną, szarą, pozbawioną blasku. Po użyciu peelingu jest ona nie dość, że odświeżona tak jak obiecał producent i wygląda promiennie tak jest niesamowicie przyjemna w dotyku. Regularne stosowanie jego zapobiega powstawaniu różnych przykrych niespodzianek na twarzy, więc o nim staram się zawsze pamiętać - dzięki łatwej to rozprowadzania konsystencji cały "zabieg" zajmuje dosłownie krótką chwilę, tak więc dla pracusiów przy peelingu od Uber nie będzie żadnej wymówki ;-)). Na koniec dla ciekawskich dokładniejszy skład produktu z naturalnych składników:


Miałyście, używałyście? Ja jestem pozytywnie przekonana do tego peelingu, ponieważ jak dotąd spotkałam w drogeriach dobre, ale nie na tyle dobre, żeby przyćmiło moje oczy na innego rodzaje produkty, więc... Chyba wiem co wpisać w liście do mojego Mikołaja :).

Dostępność: tutaj.

piątek, 7 listopada 2014

Shopping z października - oszczędzamy! :)


Październik zdecydowanie był miesiącem oszczędzania - wystawienie części z tych rzeczy, które nie są mi potrzebne, a tylko zalegały i robiły niezły chaos w mojej szafie (przy okazji, buty, bluzki, sukienki znajdziecie tutaj w niskich cenach i w stanie idealnym tutaj :)) jak i założenie bana kosmetycznego na siebie. To drugie mniej mi wyszło, ale stwierdzam, że i tak mogło być znacznie gorzej :) Ciekawe moich zakupów? Wszystko jest w trakcie gorącego używania no i postaram się z czasem podzielić z Wami dłuższymi opiniami na ich temat :).



Euphoria Calvin Klein, 212 VIP Carikuba Herrera, Coco Mademoiselle Chanel - moje #1!
Peeling pod prysznic Isana kwiat jabłoni i limonka
Matowa szminka Rimmel od Kate, odcień nr 103 (u mnie szału nie robi:( )
Antyperspirant w kremie Garnier - cytrusy jak zwykle wygrały :)
Intensywnie nawilżający balsam pod prysznic Eveline - skóra normalna i sucha.

Macie coś z tych rzeczy, chciałabym się dowiedzieć co Wy sądzicie o nich?  Niedługo postaram się Wam pokazać moje mini denko z okresu wrzesień-październik, gdzie się nie popisałam, bo głupia pootwierałam wiele nowych rzeczy - nie mogłam wytrzymać :P.
Miłego wieczoru moje drogie!

środa, 22 października 2014

Le Petit Marseiliais - o co ten szał?


Firma pojawiła się w Polsce nagle - wielkie bum! i zaczęła nam wyskakiwać nawet z lodówki. Prasa, telewizja, bloggerki jako ambasadorki LPM (poza tematem, polecam poszukać sobie w wyszukiwarce opinii dziewczyn na temat tej akcji ;-)) sprawiły, że robiąc zakupy musiałam wrzucić żel do koszyka i sprawdzić go na własnej skórze? I jak się spisał? Otóż tutaj was zaskoczę: W OGÓLE SIĘ NIE SPISAŁ :D.


Dostajemy 250 ml żelu za cenę ok. 9 złotych (skorzystałam z jednej z promocji w Naturze i kupiłam za 6 - kieszeń płacze trochę mniej:P). Opakowanie fajne w użytkowaniu, nie wyślizguje się z rąk podczas jego używania, zamykane na klik, które łatwo się samo nie otworzy, design i kolorystyka opakowania zdecydowanie przyciąga (albo raczej przyciągał) moje oczy. Jednak co z wspaniałego opakowania skoro zawartość jest smutna? Żel miał nawilżać, a nie robi nic. Nie pieni się kompletnie, zapachu na swojej skórze nie czuję żadnego, więc w mojej opinii spisuje się gorzej niż zwykłe mydełko za 2-3 złote. Zużyję, wyrzucę, nigdy nie wrócę.


Dla zainteresowanych dziewczyn podrzucam jeszcze tylko skład. Zmora mojej skóry pod każdą postacią: alkohol. Lubię go tylko pod jedną postacią - ze względu na moją pracę barmanki, to dzięki niemu mogę sobie biegać do drogerii i spełniać swoje zachcianki :P.


Miałyście, używałyście? Wiem, że jest jeszcze mleczko do ciała czy jakieś inne tego rodzaju mazidło od LPM, ale jakoś zniechęcili mnie do siebie...

sobota, 11 października 2014

Skarby od Bielendy: Uszlachetniony olejek arganowy z kwasem hialuronowym oraz Odżywczy krem ultra nawilżający Młodzieńczy Blask :)


Jak dotąd wybierając w drogeriach produkty przeznaczone do pielęgnacji twarzy byłam wierna firmie Nivea. Wszystkie od m.in.: Ziaja, Garnier czy też innych (w tym nawet aptecznych!) firm mi tyle szkód wyrządzały, że później chodziłam przez miesiąc z trądzikiem... Testując kosmetyki Bielenda wpadł mi też w ręce krem do twarzy Młodzieńczy blask oraz uszlachetniony olejek arganowy - pierwszy jakikolwiek olejek używany przeze mnie. Ciekawe jak się spisali bohaterowie wpisu? Zapraszam do dalszej części wpisu ;-)


Uszlachetniony olejek arganowy z kwasem hialuronowym


Olejek otrzymujemy w szklanej buteleczce o pojemności 15 ml. Ma on za zadanie nawilżać skórę naszej twarzy, poprawiać jej sprężystość oraz zapobiegać utracie jędrności. Do stosowania produktu wieczorem należy użyć 5-6 kropel tego olejku (przy tym jest bardzo wydajny, więc opakowanie starczy na długo długo!) i nałożyć go wmasowując w skórę czystą oraz osuszoną - jak zaleca producent, można go też połączyć z używanym przez nas kremem do twarzy, ja w tej sytuacji sprawdzałam jak się spiszę z kremem Bielendy, który będę opisywać poniżej. Otóż skóra po używaniu tego olejku była wyraźnie odżywiona, ja mam tryb nocny pracy i nierzadko jest tak, że wracając po godzinie 24 z pracy muszę być już tam z powrotem wcześnie rano i niestety moje zmęczenie bardzo widać + to, że z natury moja cera jest szara, pozbawiona blasku i ogólnie a feee. Wypełnienia zmarszczek nie zauważyłam, ponieważ młodziutka jestem bardzo :D i oprócz mimicznych nie posiadam żadnych innych (a te się jakoś niebezpiecznie powiększają!!). Za to skóra jest dobrze nawilżona, efekt utrzymuje się całe 8 godzin, a nawet więcej. Każdego wieczoru ponawiam ten efekt, bo wiadomo, że bez tego mogę się smarować ile wejdzie, a i tak będzie krucho...


Olejek aplikuje się za pomocą pipetki - spokojnie nabiera mi wystarczającą ilość, nawet do 10 kropel.

Cena produktu to ok. 25zł/15ml
Dostępność: drogerie, sklepy internetowe.

Odżywczy krem ultra nawilżający Młodzieńczy Blask


Kremik dostajemy w eleganckim przezroczystym słoiczku o pojemności 50ml, w środku standardowo umieszczone jest sreberko ochronne przed wścibskimi łapkami. Według producenta jest on przeznaczony na dzień oraz na noc - osobiście na noc wolę coś mocniejszego, jednak jeśli robię mix składający się z kremu i olejku, jest ok. Zapach ma delikatny, niedrażniący, po nałożeniu na twarz niemalże niewyczuwalny. Idealnie się u mnie sprawdzał też jako baza pod makijaż - nie rolował się, skóra po regularnym stosowaniu kremu zdecydowanie była odżywiona. Pozbyłam się dzięki niemu efektu zmęczonej skóry, szarości bez żadnych skutków ubocznych, ponieważ kremik nie uczulał mnie, nie podrażniał i nie zostawił żadnych niechcianych przeze mnie niespodzianek w postaci wyprysków, itp. Nawilżenie jest bardzo dobre, równie idealne jak przy stosowaniu moich ulubionych Nivea. Moim zdaniem jest to genialny krem do stosowania na dzień, jeśli miałabym używać na noc samego kremu to ten nie dałby niestety rady, jest zbyt lekki.


Cena: ok. 18 złotych
Dostępność: również drogerie i sklepy internetowe.

Jak wspominacie swoją przygodę z olejkami do twarzy lub do ciała? A może ten rodzaj "znajomości" macie jeszcze przed sobą? Zapraszam do dyskusji na ich temat w komentarzach!

Dziewczyny! Planuję zrobić jakiś mini rozdanie, zainteresowane? Chciałabym się dowiedzieć co by według Was mogło się znaleźć wśród nagród: kosmetyki do pielęgnacji ciała, kolorówka, a może jeszcze coś innego? Czekam na Wasze propozycje! :)

środa, 8 października 2014

Masło do ciała "Soczysta malina" Bielenda - moja opinia ;-)


O peelingu z serii "Soczysta malina" pisałam dla Was w tym poście, więc dziś przyszła pora na kilka słów o maśle do ciała.


Standardowo dla tej serii masełko otrzymujemy o pojemności 200ml w plastikowym słoiczku z wieczkiem, przyozdobione dziewczęcą, delikatną szatą graficzną. Pod wieczkiem znajduję się wszędobylskie, aczkolwiek niezastąpione ochronne sreberko przed wścibskimi kobietkami, które nie raz nie są w stanie zrozumieć jak mogą kupującym koleżankom popsuć humor tym mizianiem różnych produktów - tu wszyscy trzymają ręce z daleka co mnie bardzo cieszy :D. Po każdym otwarciu wyczuwalny jest cudowny aromat malinowy - przez to masełko nawet uparcie szukałam gumy Mamby w swoim spożywczym, bo dostałam na nią smaka!



Masło nie ma typowej konsystencji przeznaczonej dla tego typu mazideł - moim zdaniem jest to połączenie w 50 na 50 masła i kremu do ciała, dzięki czemu bardzo łatwo się rozprowadza po ciele i wchłania się w ciało. Nie powstaje bardzo tłusty film, więc nie widzę problemów, żeby używać go rano i kilka minut później nałożyć ubranie - ja jestem jednak zwolenniczką wieczornej pielęgnacji ciała i to właśnie na tą porę dnia zachowuję sobie tę malinową chwilę odlotu :). Co do zapachu to jest on dość intensywny jednak nie sztuczny, nie przywołuje u mnie migreny, jest taki akurat dla moich zmysłów węchu. Co do utrzymywania się na ciele to wytrzymuje 3-4 godziny jednak już po przespanej całej nocce rano nie ma śladu po ładnym zapaszku.


Masło ma za działanie nawilżyć naszą skórę i działać na nią przeciwstarzeniowo. Co do tej pierwszej rzeczy to jest to taki pośrodkowy nawilżacz - nie jest taki słaby, jednak do super ekstra też nie należy, więc przy nim moje balsamowanie co dwa dni, zamieniło się w codzienne, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, ponieważ skóra ciała jest naprawdę przyjemna w dotyku, taka mięciutka :). Działanie przeciwstarzeniowe? Dam znać za min. 40 lat jak już coś zauważę, bo moje ciało na razie do młodych jeszcze należy (i do takich niech należy już na wieki, wieków!).

No i wydajność - standardowa dla Bielendy, czyli średniawo z tym jednak dość niska cena (około 12 złotych) wynagradza nam to.


Tutaj podrzucam Wam skład - niestety trochę mnie zmartwiło ujawnienie się alkoholu w składzie masełka... Jednak nie zauważyłam jakiś niewłaściwych działań na mojej skórze.

Co o nim sądzę? Mogę spokojnie zachęcić do zakupu - za ok. 12 złotych dostajemy 200ml produktu, który dobrze nawilża skórę naszego ciała, nastraja nasze zmysły swoim zapachem no i nie znika z prędkością światła z opakowania. Do wyboru mamy w drogeriach jeszcze dwa warianty zapachowe: Zmysłowa wiśnia & Troskliwa brzoskwinia - zastanawiam się czy nie oddać jej się pod swoją opiekę ;-)). Dostępność bardzo dobra: e-sklep Bielenda oraz większość drogerii - do Rossmanów weszły może w tamtym tygodniu z tego co się dobrze orientuję.
Na jesień miałam w planach rozejrzeć się wśród masełek TBS, w pewnym momencie była to dla mnie konieczność jednak wśród Bielendy też możemy znaleźć swoich ulubieńców i to w znacznie przyjemniejszych dla nas i naszych portfeli cenach :). Miałyście, używałyście? Jestem ciekawa Waszych opinii na ich temat jak i również na inne kosmetyki marki Bielenda.
Całuję Was gorąco i kładę się do wyrka, ponieważ przeziębienie rozłożyło mnie totalnie - już drugi raz w ciągu miesiąca...


Produkt testowałam dzięki uprzejmości Julity i firmy Bielenda, jednakże zastrzegam, że nie ma to wpływu na moją opinię.




SZABLON BY: Panna Vejjs.