Jak tam kochane po wczorajszym pierwszym dniu wiosny? Szczerze przyznam, że pogoda mnie rozwaliła (piekielny wiatr zmusił nawet do ubrania czapki!), ale też niestety rozwaliło mnie choróbsko. Mając nadzieję na bardziej słoneczne dni zapraszam Was przy kawce do poczytania o dzisiejszych bohaterach wpisu, którzy nadadzą Waszym twarzyczkom trochę promienności mimo iż słońca nadal w moich okolicach brak.
Rozświetlające róże o cukierkowej nazwie Candy Colours występują w trzech odcieniach, u mnie padł wybór na brzoskwiniowy o numerze 01 oraz bardziej odpowiadający typowemu różowi 02. Kosmetyki znajdziecie w szafie Bell w Biedronkach, o dostępności w drogeriach nie wiem nic, ponieważ z moich okolicznych drogerii owe szafy magicznym sposobem zniknęły. Opakowaniem standardowo jest plastik z górą przezroczystą przez którą możemy zobaczyć dokładny kolor naszego przyszłego zakupu oraz to czy nie był on dotykany przez niechciane łapki. Za każdy róż zapłacimy 8 złotych i według mnie jest to bardzo fajna cena za fajny produkt o czym dowiecie się w dalszej części wpisu :).
Candy Colours 01
W opakowaniu może się wydawać jako intensywna pomarańczka jednak po nałożeniu ukazuje się na policzkach delikatna brzoskwinka, bardzo delikatnie wpadająca w łosoś. Kolor fajnie ożywia twarz dając jej promiennego wyglądu nie nadając bazarowego wykończenia i uważam, że będzie dobry dla dziewczyn rozpoczynających przygodę z makijażem z użyciem różu.
Candy Colours 02
Mój ulubieniec ze względu na to, że doskonale się czuję w takich brudniejszych odcieniach różu, ceglastych. Tutaj już trzeba trochę umiejętności obsługiwania się różami, ponieważ odcień jest zdecydowanie mocniejszy i łatwiej z nim przesadzić.
Róże mają w sobie drobinki, jednak są one na tyle drobne, że wygląda to ładnie i schludnie na policzkach, jednak osobiście przy ich użyciu rezygnuję z opcji rozświetlania miejsc nad policzkami, ponieważ róż w zupełności daję radę za oba kosmetyki. Kolory są intensywne, pigmentacja bardzo dobra z czego byłam najbardziej zdziwiona - wystarczy kilka muśnięć pędzlem, aby ładnie zaznaczyć kości policzkowe. Trwałości tych kosmetyków nie mam nic do zarzucenia, ponieważ utrzymuje się ona od momentu nałożenia aż do demakijażu twarzy. Za to bardzo wielki plus ode mnie, ponieważ kości policzkowe są chyba jedną z ostatnich rzeczy na mojej liście które miałabym czas poprawiać w ciągu dnia tym bardziej, że nie zawsze ma się na to czas no i miejsce. Warto też wspomnieć, że róż podczas muśnięcia pędzlem delikatnie pyli, ale nie jest to aż tak mocne, żeby było jakoś specjalnie uciążliwe. Podsumowując według mnie róże Candy Colours są godne uwagi, tym bardziej, że znalezienie dobrego różu za taką niską cenę nie jest łatwością ;-). Jeśli jesteście nimi zainteresowane polecam się pospieszyć, ponieważ do ich zakupu został Wam zaledwie ponad tydzień, a później... Później ponoć w szafach Bell mają się pojawić kolejne limitowane nowości, których sama jest bardzo ciekawa :).
A Wy macie w swoich kosmetyczkach te róże? Czy Waszym zdaniem są godne uwagi?
Tradycyjnie jak na pracoholika przystało biegnę do pracy, buziaki!!