wtorek, 22 marca 2016

Rozświetlające róze do policzków Candy Colours od Bell - czy warto było mi biec po nie pierwszego dnia?



Jak tam kochane po wczorajszym pierwszym dniu wiosny? Szczerze przyznam, że pogoda mnie rozwaliła (piekielny wiatr zmusił nawet do ubrania czapki!), ale też niestety rozwaliło mnie choróbsko. Mając nadzieję na bardziej słoneczne dni zapraszam Was przy kawce do poczytania o dzisiejszych bohaterach wpisu, którzy nadadzą Waszym twarzyczkom trochę promienności mimo iż słońca nadal w moich okolicach brak. 


Rozświetlające róże o cukierkowej nazwie Candy Colours występują w trzech odcieniach, u mnie padł wybór na brzoskwiniowy o numerze 01 oraz bardziej odpowiadający typowemu różowi 02. Kosmetyki znajdziecie w szafie Bell w Biedronkach, o dostępności w drogeriach nie wiem nic, ponieważ z moich okolicznych drogerii owe szafy magicznym sposobem zniknęły. Opakowaniem standardowo jest plastik z górą przezroczystą przez którą możemy zobaczyć dokładny kolor naszego przyszłego zakupu oraz to czy nie był on dotykany przez niechciane łapki. Za każdy róż zapłacimy 8 złotych i według mnie jest to bardzo fajna cena za fajny produkt o czym dowiecie się w dalszej części wpisu :).


Candy Colours 01
W opakowaniu może się wydawać jako intensywna pomarańczka jednak po nałożeniu ukazuje się na policzkach delikatna brzoskwinka, bardzo delikatnie wpadająca w łosoś. Kolor fajnie ożywia twarz dając jej promiennego wyglądu nie nadając bazarowego wykończenia i uważam, że będzie dobry dla dziewczyn rozpoczynających przygodę z makijażem z użyciem różu.


Candy Colours 02
Mój ulubieniec ze względu na to, że doskonale się czuję w takich brudniejszych odcieniach różu, ceglastych. Tutaj już trzeba trochę umiejętności obsługiwania się różami, ponieważ odcień jest zdecydowanie mocniejszy i łatwiej z nim przesadzić.


Róże mają w sobie drobinki, jednak są one na tyle drobne, że wygląda to ładnie i schludnie na policzkach, jednak osobiście przy ich użyciu rezygnuję z opcji rozświetlania miejsc nad policzkami, ponieważ róż w zupełności daję radę za oba kosmetyki. Kolory są intensywne, pigmentacja bardzo dobra z czego byłam najbardziej zdziwiona - wystarczy kilka muśnięć pędzlem, aby ładnie zaznaczyć kości policzkowe. Trwałości tych kosmetyków nie mam nic do zarzucenia, ponieważ utrzymuje się ona od momentu nałożenia aż do demakijażu twarzy. Za to bardzo wielki plus ode mnie, ponieważ kości policzkowe są chyba jedną z ostatnich rzeczy na mojej liście które miałabym czas poprawiać w ciągu dnia tym bardziej, że nie zawsze ma się na to czas no i miejsce. Warto też wspomnieć, że róż podczas muśnięcia pędzlem delikatnie pyli, ale nie jest to aż tak mocne, żeby było jakoś specjalnie uciążliwe. Podsumowując według mnie róże Candy Colours są godne uwagi, tym bardziej, że znalezienie dobrego różu za taką niską cenę nie jest łatwością ;-). Jeśli jesteście nimi zainteresowane polecam się pospieszyć, ponieważ do ich zakupu został Wam zaledwie ponad tydzień, a później... Później ponoć w szafach Bell mają się pojawić kolejne limitowane nowości, których sama jest bardzo ciekawa :).

A Wy macie w swoich kosmetyczkach te róże? Czy Waszym zdaniem są godne uwagi? 
Tradycyjnie jak na pracoholika przystało biegnę do pracy, buziaki!!

czwartek, 17 marca 2016

Paletka cieni do powiek Go Nude od Wibo - Smoky Edition. I makijaż staje się przyjemnością...



Bez bicia się przyznam, że w ciągu ostatnich dwóch lat cieni do powiek używałam sporadycznie - makijaż oczu ograniczał się do sięgnięcia za każdym razem po tusz, eyeliner no i to by było na tyle. Pięknych wojaży na powiekach to ja kompletnie wykonywać nie umiem, więc szukając dla siebie cieni kierowałam się nie tylko wyglądem czy też opiniami dziewczyn w sieci, ale też ceną. Nie dla mnie UD (o których sobie marzę, ale osobiście nie widzę głębszego sensu realizowania tego zakupu) skoro czasem rzucę po kilku dniach w kąt. Tak dobrze się złożyło, że na początku marca Wibo wypuściło dwie nowe paletki z czego Go Nude Smoky Edition trafiło w moje ręce. W momencie zobaczenia jej na półce w Rossmanie poczułam motylki w brzuchu nie wiedząc, że przerodzi się to w głębsze uczucie. Usiądź sobie wygodnie i zobacz czy i Ciebie zauroczy :).

Paletka miała już swoje 5 minut przed pojawieniem się w sprzedaży przez swój wygląd. Zarówno dziewczyny kwiczały o to, że jest podobna do paletek UD (tutaj nie mam porównania, ponieważ tej drugiej nie widziałam w realu) oraz o to, że paletka nude NIE JEST NUDE. W tym przypadku wystarczyło wysilić swoją umiejętność czytania ze zrozumieniem i jasne jak słońce byłby fakt iż jest to paletka do wykonania makijażu typu smoky. Jak za wydane 30 złotych opakowanie wydaje się być dobrej jakości, zdecydowanie wolę takie metalowe niż jakieś tandetne plastikowe (Go Nude zdecydowanie przebiło pod względem Dark Nude od Lovely, którą pokazałam dokładniej tutaj). W środku paletka ma lusterko, które muszę przeklnąć, ponieważ cholernie zniekształca twarz... Lusterko miało być ułatwieniem jednakże w tym przypadku się kompletnie nie sprawdza, ponieważ jestem zmuszona użyć innego jeśli nie chcę, żeby makijaż wyszedł mi całkiem koślawo. W paletce znajdziemy też pędzelek, którego moim zdaniem też by mogło nie być - z naturalnego włosia miał dać subtelny efekt przydymionego oka jednak wychodzi śliwa pod okiem. Cienie się niedobrze nabierają na niego, powstają smugi i jakoś lepiej korzysta mi się z moich pędzli czy też z palca - pędzelek jest, bo po prostu jest. "Kuleczkę" może jestem w stanie jeszcze jakoś strawić, ale część do blendowania użyłam raz i ostatni. Po pierwszym razie pędzelka zauważyłam, że zaczął puszczać włosie, więc lipa, że hoho.


Jak z samymi cieniami? Na pierwszy rzut oka fajna dobrana kolorystyka - 4 maty i 8 brokatowych cieni, których jestem w stanie używać na co dzień ograniczając się tylko do tej jednej paletki. Na pigmentację cieni nie mogę narzekać, choć są małe wyjątki, ponieważ niektóre cienie trzeba porządnie namachać na powiece, żeby były mega intensywne. Plus cieni jest taki, że mimo trwałości, która fakt faktem po kilku godzinach się zmniejsza, cienie nie rolują mi się w rowkach na powiece. Byłam niejednokrotnie malowana cieniami z wyższej półki cenowej i naprawdę nie było nic gorszego niż zapchane cieniami rowki. Cienie trzymają się przez kilka godzin bez samej bazy, wracając do domu po pracy podczas demakijażu widzę porządne ich resztki na waciku. Wrzucając paletkę do koszyka zastanawiałam się czy warto wydawać tyle kasy na niepewny produkt tym bardziej, że chyba leciałam po niego jak na skrzydłach ledwo co po dniu Matki Boskiej Pieniężnej, więc nie było za bardzo jak zapoznać się z opiniami innych dziewczyn. Dziś mimo, iż jest to cena wyższa niż dotychczasowe ceny za kosmetyki Wibo (ok. 30 złotych) uważam, że jest to fajny kosmetyk nadający się nawet dla takiej łamagi jak ja. Uważając, że smoky eyes sama sobie nigdy nie zrobię, teraz noszę piękne złoto na co dzień, a ciemniejsze kolory noszę na wieczór i jestem bardzo zadowolona :). Poniżej przedstawiam swatche cieni, od prawej do lewej - z góry zaznaczam, że odcień FANTASY wpada lekko w fiolet jednak mój złomuś robiący zdjęcia nie był w stanie tego uchwycić.


Dziewczyny, a Wy miałyście już styczność z paletką Go Nude od Wibo? Słyszałam, że w niektórych miejscach trudno z ich dostępnością - ja nie miałam z tym problemu, ale jeśli nie widzicie ich na wierzchu to warto się podpytać pań sprzedających :). Uważam, że paletka może też służyć jako np. prezent urodzinowy. Już wiem chyba do kogo taki egzemplarz trafi, ale ciiii... :).

Na koniec zachęcam Was do polubienia Maalinovej na facebooku, gdzie nastąpiła reaktywacja konta czy też na Instagramie pod nickiem @patkaem oraz zachęcam do dalszego śledzenia bloga, ponieważ zapowiadają się (nie)małe zmiany, których sama wyczekuję z niecierpliwością :). Teraz Was żegnam, a sama niestety biegnę do pracy na cały dzień. Buziaki!

sobota, 5 marca 2016

Mineralny puder matujący City Matt od Lirene - 01 transparentny.



Witajcie kochane w weekend! Mam nadzieję, że po ciężkim tygodniu jaki miała pewnie nie jedna z Was, dziś możecie sobie usiąść z herbatą bądź też kawą i odpocząć. Przy chwili relaksu możecie też poczytać Maalinovą, a dziś tutaj o jednej z kolorowych nowości Lirene. 

Kilka słów od pana producenta..
"Puder zapewnia matowe i aksamitne wykończenie makijażu. Lekka konsystencja sprawia, że kosmetyk równomiernie się rozprowadza i dopasowuje do koloru skóry, a makijaż wygląda naturalnie i świeżo. Zawarta w pudrze alga koralowca nie tylko absorbuje sebum, matując skórę, ale również chroni ją przed wolnymi rodnikami. Puder jest odpowiedni dla każdego rodzaju cery."




Na puder skusiłam się ze względu na to, iż zmatowienie cery jest głównym zadaniem w moim codziennym makijażu, ale też dlatego, że szukałam czegoś co będzie wyglądało naturalnie, a nie zrobi na mojej twarzy istnej tapety. Nie będę ukrywać, że puder zauroczył mnie też swoim wyglądem zewnętrznym - opakowanie zamykane na klik z którego otwarciem nie ma problemu, utrzymane w w kolorze srebra bez żadnych zbędnych grafik czy czegokolwiek innego dzięki czemu jest minimalistyczne, ale ładne. 

Pierwsze co to po otwarciu można wyczuć ładny zapach oraz ujrzeć piękne tłoczenie przez które aż szkoda było ruszać kosmetyk :). Konsystencja pudru dzięki minerałom znacznie różni się od innych zwykłych pudrów używanych przeze mnie, bohater dzisiejszego wpisu jest zbity, nie sypie się. Zawiera drobinki w sobie jednak nie taki diabeł straszny, ponieważ przy mojej jasnej karnacji nakładam go nie tylko w miejsca, które chcę rozświetlić, ale na całą twarz i nie mam efektu dyskotekowej kuli, lecz cera wygląda na świeżą, wręcz naturalnie. Pudru nie tylko używam do wyrównania niedoskonałości (co myślałam, że przy transparentnym się nie uda...) czy też zmatowienia. Nałożenie pudru daje nam fajne aksamitne wykończenie dzięki któremu bardziej komfortowo "noszę" makijaż na twarzy. Puder nie bieli, dopasowuje się do odcienia mojej skóry, dzięki niemu mój makijaż jest trwalszy i poprawki w ciągu dnia robię praktycznie na nosie i czole, a reszta jest na swoim miejscu do czasu powrotu do domu po pracy. Kosmetyk jest też bardzo wydajny - używam go praktycznie od końca listopada w każdym makijażu (no chyba, że mam lazy day i makijaż nie jest obowiązkowy ;-)) i dopiero niedawno zobaczyłam, że puder dobija powoli dna. 


Podsumowując jestem zadowolona z mojego powrotu do kolorówek Lirene ;). Regularna cena pudru to 25 złotych. Idealny dla kobietek, które chcą ukryć jakąś niedoskonałość w swojej cerze, a jednocześnie zachować jej naturalny wygląd. Ja go nabyłam w Rossmanie jeszcze podczas jesiennej edycji -49% (Panie Boże spraw, żeby na wiosnę nic nie było...), podejrzewam, że w innych drogeriach nie powinno być trudno z dostępnością chociaż w swojej Naturze ich nie widziałam. A Wy miałyście z nim styczność, może z innym odcieniem? Ja mam w zapasach jeszcze 03, bo nieźle się zamojtałam podczas zakupów i różo-brozner z tej serii, który czeka w kosmetyczce na swój debiut :).
Buziaki!

czwartek, 3 marca 2016

Denko styczeń/luty 2016 | NIVEA, DOVE, GARNIER, LIRENE, BIELENDA, EVELINE, FARMONA.



Tradycyjnie, jak co dwa miesiące, przychodzę do Was z denkiem - dziś pokażę Wam produkty, które wykończyłam w styczniu i w lutym. Nie ma tego dużo, ale podziwiam dziewczyny, które zużywają 20-30 produktów miesięcznie, ponieważ ja używam danych kosmetyków rano i wieczorów bądź też tylko raz dziennie i zużywanie ich przychodzi mi bardzo powoli :P. W aktualnym denku króluje tylko i wyłącznie pielęgnacja i są to przeważnie produkty, które miały już spore zużycie i chciałam je po prostu wykończyć, żeby zrobić miejsce na nowe. Paradoksalnie im więcej u mnie zakupów tym mniej u mnie zużyć, bo próbuję wszystkiego po trochu z czystej ciekawości :P. Poniżej zapoznacie się z moimi hitami i kitami do których będą dołączone krótkie recenzje.


Żel pod prysznic Szampańska truskawka Lirene
Truskawkowa bomba zapachowa i nie tylko! Poza apetycznym zapachem truskawek, który wypełniał całą łazienkę, żel równie dobrze mył ciało delikatnie się pieniąc oraz nawet delikatnie je nawilżał. Po użyciu tego żelu rano odpuszczałam sobie nakładanie jakiegokolwiek balsamu, ponieważ moja skóra tego nie wymagała. Nie muszę wspominać chyba, że dzięki truskawkowemu otulającemu zapachowi dobry humor również mi towarzyszył? :) Taki początek lata w środku zimy, który mi był baaardzo potrzebny!

Cukrowy peeling do ciała Tutti Frutti Farmona (brzoskwinia i mango)
Konsystencja peelingu bardzo zlepiona ze sobą, dzięki czemu przez jego gęstość nie uciekał z ręki co jest moją zmorą przy niektórych peelingach. Drobinki szybko rozpuszczały się w kontakcie z wodą tak więc nadawał się na delikatnie zwilżoną skórę. Peeling miał dość wyczuwalne drobinki, dzięki którym masaż skóry kończył się wygładzoną i nawilżoną skórą. Miał ładny zapach, ale w sumie dla większości owocowych kosmetyków od Farmony jest to normą :).

Peeling antycellulitowy Beauty Collection Lirene (grejpfrutowy)
Zdzierak o bardzo lubianym przeze mnie zapachu grejpfruta, który przybliżyłam Wam w tym wpisie.


Łagodny 2-fazowy płyn do demakijażu oczu - oczy wrażliwe Bielenda (awokado)
Recenzję dla Was napisałam tutaj.

Żel peelingujący z absorbującym węglem Garnier (cera tłusta ze skłonnością do niedoskonałości) 
Największą rzeczą jaka mnie drażniła był mega chemiczny zapach. Drobinki peelingujące były bardzo delikatne. Żel był wydajny - niewielka ilość starczyła na umycie żelem całej twarzy, więc takie opakowanie starczyło mi na dobre pół roku przy stosowaniu go 2 razy w tygodniu. Podczas regularnego stosowania żelu pozbyłam się świecącej strefy T. Efekty stosowania są świetne jednak ten zapach trochę mnie zniechęca do zakupu kolejnego opakowania.

Peeling gruboziarnisty Efekt diamentowej mikrodermabrazji Bielenda
Saszetka podzielona na dwie części  z czego jedna porcja całkowicie wystarcza na wykonanie zabiegu na twarzy. Małe, ale ostre drobinki, które skutecznie oczyściły skórę i ją zmatowiły. Cera wyglądała na wypoczętą, świeżą.


Olej makadamia (Biedronka)
Kupiłyśmy z młodą po dwie sztuki na wypróbowanie, ale jakoś nie zauważyłam specjalnego efektu na moich włosach. Być może idealnie wpłynął by na ich stan podczas tradycyjnego olejowania jednak zanim znalazłam na to czas produkt się skończył. Będę szukać jakiegoś innego produktu tego typu, ten Biedronkowy omijam z daleka :).

Antyperspirant w kremie Fresh Blossom Garnier Neo
Totalny niewypał wśród antyperspirantów Garniera, który opisałam w tym poście.

Antyperspirant Stress Protect 48h Nivea
Normalny antyperspirant, który dawał sobie radę w podstawach ochronny. Fakt faktem 48 godzin go nie sprawdzałam, ale na co dzień był ok. Zimą dawał sobie radę w zupełności, jestem ciekawa jak spisałby się w cieplejsze dni.


Krem do rąk Q10 Balea
Mój pierwszy krem do rąk od Balea z którego byłam bardzo zadowolona. Tubka 130ml starczyło mi
na dość długie używanie go kilka razy dziennie i co najważniejsze moje dłonie były z niego zadowolone. Podczas mrozów nie było mowy o zaczerwienieniach czy też suchej skórze. Już niewielka ilość wystarczyła na zapewnienie ochrony skóry, dość szybko się wchłaniał. Miał też ładny zapach.

Intensywnie odżywiający krem do rąk Intensive Dove
Kolejny słabiak z obecnego denka, którego dokładny opis jest w tym wpisie.

Luksusowy krem-serum do rąk i paznokci Eveline
Zapach miał ładny, słodki, jednak działanie było bardzo mizerne. Mimo, iż posiadałam małe opakowanie to starczyło mi na kilka użyć i nie widziałam różnicy, żebym cokolwiek na tych rękach miałam nałożone. Zdecydowanie nie polecam, mi on nie przypadł do gustu i pełnowymiarowego produktu nie kupię.


Aktywny krem korygujący Super Power Mezo Cream Bielenda
Recenzję możecie przeczytać w tym wpisie.

Masełka do ust Nivea (wanilia & macadamia i karmel)
Moi ulubieńcy do ust, którzy oprócz ładnych słodkich zapachów potrafią też odpowiednio zadbać o moje usta. Są tak wydajne o czym świadczy fakt, że muszę je wyrzucić mimo zdenkowania, ponieważ zwyczajnie upłynął ich termin. Jeśli jesteście bardziej ciekawe mojej opinii o nich zapraszam do przeczytania tego wpisu.

To by było tyle na dziś, ja muszę niestety uciekać do pracy. W głowie pojawiło mi się dość dużo pomysłów dotyczących bloga jednak najpierw muszę wynaleźć trochę wolnego czasu, żeby na spokojnie usiąść i zorganizować wszystko :). Zastanawiam się nad zmianą szablonu, bo aktualny mi się już powoli nudzi, więc jeśli polecicie jakąś fajną kobietkę zajmującą się tym, to będę bardzo wdzięczna :)).
Buziaki!





SZABLON BY: Panna Vejjs.