Jesień to jest okropna pora roku. Owszem, kiedy mam przed oczami tą złotą, polską i do tego wieczory z kubkiem herbaty pod kocem jest fajnie, ale na tym moim zdaniem jej zalety się kończą. Ludzie na ulicach szarzy, burzy i ponurzy, sama mam w sumie nie lepszy nastrój. Moje ciało również krzyczy o skupieniu większej uwagi na sobie. Dziś nie poczytasz tutaj o pielęgnacji ciała czy też twarzy, ale będzie o włosach. I o odżywce Jantar, której opakowanie przeszło metamorfozę - czy będę tak samo z niej zadowolona jak z poprzedniej, dość niewygodnej buteleczki? Poświęć mi małe 5 minut i zapraszam! :)
Jak jak już wcześniej wspominałam miałam już do czynienia wcześniej z tą odżywką i byłam ciekawa jak spisze się tym razem (razem z opakowaniem ponoć zmienił się trochę skład - nie jestem pewna, jak znajdę dokładniejsze info to zaktualizuję wpis). Tamtego czasu dokuczało mi najzwyklejsze przesilenie jesienne i włosy zbierałam z podłogi garściami. Aktualnie borykam się jeszcze z wariującą tarczycą oraz hormonami dzięki czemu na głowie zauważyłam dość spory przesiew, którego chciałam się jak najszybciej pozbyć. Po wizytach u mojej pani doktor i zażywaniu leku chciałam jak najszybciej przyspieszyć efekty, bo jak wiadomo unormowanie w organizmie trochę zajmie, a same włosy też mi ekspresowo nie urosną w ciągu jednej nocy. Idealne warunki do testowania odżywki. Najpierw jednak pozwól mi pokazać jej wygląd, a później odkryję przed Tobą jej wnętrze :).
Stare opakowanie było zmorą dla mnie jak i zapewne dla wielu fanek tego produktu. Nowy image produktu jest idealny - poręczna buteleczka mieszcząca się w dłoni została wzbogacona o wygodny dozownik, dzięki czemu aplikacja produktu nie doprowadza mnie do szału. Na plastikowej buteleczce (wcześniej była ona wykonana z grubszego szkła przez co miałam obawy brać ją ze sobą w podróż, żeby nie rozpłynęła się po zawartości torby) znajduję podstawowe informacje takie jak sposób użycia czy też producent - brak informacji o składzie, która znajduje się tylko na kartoniku no ale nie marudzę już :P.
W składzie odżywki znajduje się m.in. Trichogen (stymuluje wzrost włosów), Polyplant Hair (jest odpowiedzialny za wzmacnianie włosów oraz pobudzanie cebulek włosowych) oraz bursztyn, który pielęgnuje i odżywia włosy - na tych składnikach skupiłam się przede wszystkim dlatego, że na tych efektach mi najbardziej zależało.
Odżywka przede wszystkim nie przetłuszcza włosów oraz nie podrażniła mi skóry głowy, nie wywołała łupieżu co zachęciło mnie do jej regularnego używania. Efekt tego był taki, że miałam mnóstwo baby hair. Dzięki leczeniu mój przesiew na czubku głowy zdecydowanie się zmniejszył, ale przez dłuższy czas miałam w tym miejscu centymetrowe kikuty, których ani chwycić prostownicą ani nic. Po tym właśnie miejscu zauważyłam zadowalające efekty używania odżywki, ponieważ pobudziła ona wzrost moich włosów. Porównując działanie poprzedniego opakowania stwierdzam, że jestem równie mocno zadowolona, ponieważ patrząc w lustro mogę sobie dumnie pomyśleć "jak mi te włosy znowu urosły" :D. Mój problem z wypadaniem włosów nie został całkowicie zlikwidowany (stres, pora roku robią jednak swoje) jednak widzę, że jest o wiele mniejszy i nie mam jak na razie wrażenia, że za miesiąc lub dwa zostanę całkowicie łysa.
Podsumowując, odżywkę mogę polecić swoim znajomym, które narzekają na słaby wzrost swoich włosów czy też ich nadmierne wypadanie. W moich rękach znalazła się w idealnym momencie, kiedy po diagnozie postanowiłam walczyć o swoje długie, gęste włosy za którymi tęskniłam. Jestem zadowolona jak produkt za około 15 złotych godnie zastąpił inne produkty na które wydałam kilkaset złotych w ciągu roku i nie dawały takich efektów.
Pamiętaj jednak kochana, że piękno Twoich włosów to nie jest tylko dobranie odpowiedniej odżywki. Jeśli zauważasz u siebie jakieś niepokojące objawy - reaguj! Nasze ciało, włosy pokazują nam, że coś jest nie tak i naprawdę warto zrobić odpowiednie badania na krew itp., które majątku nie kosztują. Na ten temat poświęcę może kiedyś osobny wpis... :)
Pozdrawiam ciepło!
P.S. Tak, wiem, jakość zdjęć fatalna, ale złośliwość rzeczy martwych :D. Czekam, aż mój aparat wróci z naprawy i działam, bo czuję się bez niego jak bez ręki. Jeszcze trochę cierpliwości :).